"Michałki" GIGA
Niedziela, 27 września 2009
km: | 107.37 | km teren: | 105.00 |
czas: | 05:51 | km/h: | 18.35 |
Szalony dzień.Pobudka 5.30-nienawidzę wstawać przed szóstą.
Planowany wyjazd o 6.30-Zbyszek zaspał,dziesięć minut w plecy.
Klosiu przez to marzł na przystanku.
Reszta dojazdu poszła ok.
Dla lepszych emocji,syn nie zabrał kasku-udało się go wyczarować pięć minut przed startem,to jest dowód na to,że trzeba mieć nadzieję do ostatniej chwili-bardzo dziękuję Państwu z niebieskiego Sprintera.
Przez te emocje i zmarnowany czas,start bez rozgrzewki i walki o dobre miejsce na starcie.
Start.
Po dziesięciu kilometrach wiedziałem,że będzie powtórka z Chodzieży-Piach,piach i piach.Ubitych dróg na trasie było może z 15 kilometrów.Do rozjazdu średnia nawet nie najgorsza, bez wahania pojechałem w kierunku wyplucia flaków :)))
Sto metrów za rozjazdem się zaczęło- ostro pod górę,Próbowałem podjeżdżać jak najwyżej się dało...Niestety zaliczyłem parę podprowadzeń,głownie z powodu piachu.Dużym szokiem było dla mnie jak facetowi jadącemu przede mną przed rowerem przebiegł dorosły jeleń,na pewno samiec bo było czuć jego feromony.
I tak sobie jechałem analizując zmieniające się pod kołami typy piachu,aż dogoniłem jedyna panią jadącą ten dystans.Troszkę gadu,gadu i czas się zbierać dalej.Po trzech kilometrach zdziwił mnie brak strzałek.Tak towarzystwo kobiety stępiło moje zmysły,pomyliliśmy trasę,powrót do ostatniego znaku,spotkanie jeszcze dwóch zagubionych osób,wspólny dojazd do dziwnie oznakowanego punktu gdzie miała być bramka pomiaru czasu,ja z panem w żółtej koszulce pojechałem sprawdzić czy jest bramka-była plus bufet,opłaciło się.Pani i kolega w białej koszulce stwierdzili,że tam nic nie będzie -odjechali bez wizyty w tym "ważnym"punkcie.Odjechałem panu w żółtej,dogoniłem parę,wyprzedziłem,znów się zgubiłem,para dogoniła mnie i znów im odjechałem.Potem przyglądałem się bacznie wszystkim znakom na drzewach i do mety ani razu nie zabłądziłem.
Dziesięć kilometrów przed metą zacząłem czuć wytrzęsione na korzeniach nerki.
Końcówka trasy zadbała o to by je wymasować do końca.Jeszcze tylko przez pole,krowią kupę i meta...
Zmęczony,z nadzieją na sukces w tomboli powoli dochodziłem do siebie...
Podsumowanie:
1.Najbardziej dzika trasa jaką jechałem.
2.Jak zobaczyłem podjazd około 800 metrów długości,dość stromy, ale z ładnych kamiennych kostek,byłem bardzo szczęśliwy.
3.Zdziwiłem się jak zobaczyłem w wynikach,że pani Karolina ma czas o 10minut lepszy ode mnie,taki cud ...
4. Trzeba się brać za treningi,żeby w przyszłym roku zbić godzinę.
5.Technicznie bardzo łatwy maraton,wymagający tylko mocnych kopyt.
Dzięki całej ekipie za super zabawę.Do zobaczenia w Suchym Lesie.
Planowany wyjazd o 6.30-Zbyszek zaspał,dziesięć minut w plecy.
Klosiu przez to marzł na przystanku.
Reszta dojazdu poszła ok.
Dla lepszych emocji,syn nie zabrał kasku-udało się go wyczarować pięć minut przed startem,to jest dowód na to,że trzeba mieć nadzieję do ostatniej chwili-bardzo dziękuję Państwu z niebieskiego Sprintera.
Przez te emocje i zmarnowany czas,start bez rozgrzewki i walki o dobre miejsce na starcie.
Start.
Po dziesięciu kilometrach wiedziałem,że będzie powtórka z Chodzieży-Piach,piach i piach.Ubitych dróg na trasie było może z 15 kilometrów.Do rozjazdu średnia nawet nie najgorsza, bez wahania pojechałem w kierunku wyplucia flaków :)))
Sto metrów za rozjazdem się zaczęło- ostro pod górę,Próbowałem podjeżdżać jak najwyżej się dało...Niestety zaliczyłem parę podprowadzeń,głownie z powodu piachu.Dużym szokiem było dla mnie jak facetowi jadącemu przede mną przed rowerem przebiegł dorosły jeleń,na pewno samiec bo było czuć jego feromony.
I tak sobie jechałem analizując zmieniające się pod kołami typy piachu,aż dogoniłem jedyna panią jadącą ten dystans.Troszkę gadu,gadu i czas się zbierać dalej.Po trzech kilometrach zdziwił mnie brak strzałek.Tak towarzystwo kobiety stępiło moje zmysły,pomyliliśmy trasę,powrót do ostatniego znaku,spotkanie jeszcze dwóch zagubionych osób,wspólny dojazd do dziwnie oznakowanego punktu gdzie miała być bramka pomiaru czasu,ja z panem w żółtej koszulce pojechałem sprawdzić czy jest bramka-była plus bufet,opłaciło się.Pani i kolega w białej koszulce stwierdzili,że tam nic nie będzie -odjechali bez wizyty w tym "ważnym"punkcie.Odjechałem panu w żółtej,dogoniłem parę,wyprzedziłem,znów się zgubiłem,para dogoniła mnie i znów im odjechałem.Potem przyglądałem się bacznie wszystkim znakom na drzewach i do mety ani razu nie zabłądziłem.
Dziesięć kilometrów przed metą zacząłem czuć wytrzęsione na korzeniach nerki.
Końcówka trasy zadbała o to by je wymasować do końca.Jeszcze tylko przez pole,krowią kupę i meta...
Zmęczony,z nadzieją na sukces w tomboli powoli dochodziłem do siebie...
Podsumowanie:
1.Najbardziej dzika trasa jaką jechałem.
2.Jak zobaczyłem podjazd około 800 metrów długości,dość stromy, ale z ładnych kamiennych kostek,byłem bardzo szczęśliwy.
3.Zdziwiłem się jak zobaczyłem w wynikach,że pani Karolina ma czas o 10minut lepszy ode mnie,taki cud ...
4. Trzeba się brać za treningi,żeby w przyszłym roku zbić godzinę.
5.Technicznie bardzo łatwy maraton,wymagający tylko mocnych kopyt.
Dzięki całej ekipie za super zabawę.Do zobaczenia w Suchym Lesie.
Komentarze
Kolega w białej koszulce, który stwierdził, że tam nic nie będzie to właśnie byłem ja, he he. Oj zemściło się to później, zemściło - paliwa zabrakło i do następnej stacji trzeba było niemal pchać:-)
Wojtas - 12:03 wtorek, 29 września 2009 | linkuj
Wojtas - 12:03 wtorek, 29 września 2009 | linkuj
nie mogę przeboleć tego rozjazdu .. @%^&*#!?! ... wiem, że piachu nie kochasz tym większe gratulacje za ukończenie Giga !!
Rodman - 17:05 poniedziałek, 28 września 2009 | linkuj
Komentuj